METALLICA
17.08.2003
Ferropolis
Grafenhainichen
____________________

BILET

GALERIA

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Mike
08.2003

Nasza overkillcowa ekipa w składzie Mike, Ronnie, Kościor i jego brat Marcin ruszyła w niedzielę rano z Wrocka. Bez większych przeszkód dotarliśmy na miejsce o godz. 15tej. Grafenhainichen to niewielka miejscowość leżąca ok 200 km od polskiej granicy na wysokości przejścia granicznego w Olszynie. Tuż za tą mieściną znajduje się Ferropolis - miasteczko festiwalowe zbudowane na terenie byłej kopalni węgla, otoczone wielkimi maszynami-kolosami, o dźwięcznych nazwach "Mad Max", "Gemini" czy "Mosquito". Dziś te kolosy od lat nieużywane i rdzewiejące, stanowią jedynie element dekoracyjny, ale nadają również niesamowity post-industrialny klimat temu miejscu.

Do bramek ruszyliśmy około godziny 16tej uzbrojeni w zapasy wody w małych butelkach. Od parkingu trzeba było przejść wzdłuż jeziora około kilometr - ciągnący się sznur fanów widać było z dużej odległości już od dłuższego czasu. Gdy dotarliśmy pod bramki zebrało się tam już co najmniej kilka tysięcy fanów, jednak nasza misja była prosta - zdobyć jak najlepsze miejsca startowe. Bez problemów dostaliśmy się w pobliże bramek i czekaliśmy na otwarcie bram, które planowo miało odbyć się o 16:30. Po niewielkim poślizgu otwarto bramy i pierwsze setki fanów ruszyły w biegu w stronę sceny (a było to kolejne kilkaset metrów). Niestety ochrona pozbawiła nas zapasów wody, jak również nie pozwoliła na wnoszenie żadnych aparatów, nawet optycznych "kompaktów". Myślę, że dostaliśmy się do środka w pierwszym tysiącu. Po kilku minutach byliśmy już w pobliżu sceny. Sama płyta położona jest kilkanaście metrów niżej, a dokoła niej znajdują się trybuny. Widać to na poniższej fotce:

Ku naszemu zdziwnieniu pod sceną zauważyliśmy coś, co w pierwszym odruchu przywołało skojarzenia do "snake-pita" - wydzielone miejsce dla niewielkiej liczby fanów. Z początku pomyśleliśmy, że jest to pit wyłącznie dla MetClubbersów - jak na niektórych koncertach - jednak przy wejściu nikt nic nie sprawdzał, więc dłużej się nad tym nie rozwodziliśmy i czym prędzej zajęliśmy pozycje strategiczne kilka metrów od barierek i spokojnie czekaliśmy, aż pojawi się pierwszy support. Dopiero po pewnym czasie okazało się, że mieliśmy szczęście i znaleźliśmy się wśród 2 tysięcy fanów, którzy pierwsi dostali się do "pit'a". Później został on szczelnie zamknięty i każda osoba w środku otrzymała przy wychodzeniu z pit'a specjalną papierową "obrączkę", bez której nie można było już się dostać do środka.

Po godz 18tej pojawił się pierwszy rozgrzewacz, tj. Alien Ant Farm - kapelka znana z m.in z cover'a "Smooth Criminal" Jacksona. Nikt po nich wiele się nie spodziewał i też taka była reakcja - fani spokojnie odstali czas przeznaczony na występ i bez gwizdów pozwolili im odegrać swój gig, ku uciesze frontmana, który na pewno zdawał sobie sprawę, że nikt do Ferro nie przyjechał na występ "mrówek" (pozwolił sobie nawet rzucić uwagę "what's that asshole on the stage?", hehe). Nad ich gigiem nie ma się co rozwodzić - amerykańskie granie "mrówek" to jedynie papka dla małolatów zza wielkiej wody. Jedynym rzucającym się w oczy szczegółem był basista - totalny wariat.. Jeśli ktoś uważa, że Trujillo zachowuje się jak goryl na scenie, niech szybko wypluje te bluźnierstwo i przyjrzy się bassmanowi z AAF. Jego idiotyczne miny i paralityczny taniec szybko doprowadziły nas i stojących obok Czechów do spazmatycznego śmiechu. Ze zniesmaczeniem oglądaliśmy jego wygłupy przez najbliższe kilkadziesiąt minut, aż ku uciesze większości AAF zakończyło swój gig i zmyło się ze sceny.

Po niedługiej przerwie i zamianie wzmaków VOX'a na ORANGE, na scenę wskoczyli nowozelandczycy z The Datsuns! Od pierwszych dŸwięków wiedziałem, że spodoba nam się ich występ. Myślę, że nawet Cliff byłby zadowolony z takiego support'a, he he - wulkan energii, hybryda The Who i White Stripes A.D.2003, okrzyknięta przez brytyjską prasę w 2002 jako objawienie. Czterech młodych hippie zagrali koncert bez kompleksów, pełen energii i klimatu lat siedemdziesiątych. Perełki w stylu "MF From Hell" czy "Harmonic Generator" poruszyły nawet nieco ospałych hannawaldów Jednak mniej więcej od połowy giga uwaga publiki skupiła się nie na występie, a na bocznych flankach sceny, gdzie ukradkiem przemykali się J.H czy K.H - każde pojawienie się Het'a przez ułamek sekundy powodowało nagły wzrost aktywności tłumu i aplauz. Niedługo potem wypatrzyliśmy po prawej stronie sceny za kulisami charakterystyczną czapeczkę poruszającą się w takt muzyki - to nie nikt inny, jak Lars z bananem na twarzy i widocznym zadowoleniem przysłuchiwał się występowi chłopaków z Datsuns. Po jakimś czasie przemknął szybko za kulisy machając ręką do fanów. Niedługo potem Datsuns zapowiedzieli ostatni kawałek, dali do pieca po raz ostatni i przy oklaskach opuścili scenę.

Po koncercie Datsuns nastąpiło przeszeregowanie i nasza ekipa zajęła strategiczne pozycje przed barierkami, spokojnie przyglądając się kilku technicznym demontującym sprzęt Datsuns i instalującym coraz to wymyślniejsze wynalazki na scenie. Po niecałej godzince, gdy efekty i tzw. pyros (efekty pirotechniczne) zostały zamontowane, a na tyłach wciągnięta została metallikowa flaga ze scary-guyowskim wzorkiem - techniczni pouciekali, światła zostały wyłączone, a muza AC/DC wyciszona. Wszyscy wiedzieliśmy, że zaraz z głośników poleci Ecstasy. I nie pomyliliśmy się - tego nie da się opowiedzieć, to trzeba przeżyć. Fani oszaleli i już tylko sekundy dzieliły nas od rozpoczęcia gigu. Bez pauzy po Ecstasy poleciała taśma z intrem do Battery. Przy ostatnich taktach intra na scenę wlecieli od lewej Jaymz i Tru, z boku Kirk, a od tyłu za perką - Lars.

Pierwsze dŸwięki Battery i już jesteśmy w niebie - zaczęła się rzeŸnia. Publika drze się i wykrzykuje kolejne wersy zwrotki i refrenu. Od lewej na ataku Tru na swoim srebrnym Fernandesie - z prawej atakuje Kirk na swym nieodłącznym ESP KH-2. Jaymz na wprost nas, ok 2-3 metry w linii prostej - najlepsze możliwe miejsce do rozkoszowania się widokiem czterech jeŸdzców. Wcześniej rozmawialiśmy na temat sceny i w porównaniu do Berlina była ona węższa, co było dodatkową zaletą dla nas, gdyż mieliśmy na widoku wszystkich chłopaków naraz. Również ścisk był dużo mniejszy - głównie dzięki dodatkowej barierce pit'a - mieliśmy całkowity komfort, starczającą ilość miejsca żeby przeżyć i dobrze się bawić. Nieco gorzej z odsłuchem - przy samej barierce mieliśmy bardzo dobry dŸwięk jeśli chodzi o perkę Larsa, rytmiczną Jaymza i bas Tru - nieco gorzej z głośnością wokalu JH i solową Hammett'a - solówki w pierwszych kawałkach byłem w stanie usłyszeć pewnie dlatego, ze wiem jak je zagrać nutę po nucie i obserwacja gryfu Kirka mi do tego wystarczała, jednak na środku powinien być lepszy odsłuch (4 monitory stały na wprost barierek skierowane na tłum).

Wracamy do giga - koniec Battery, krótkie powitanie od JH i jeŸdzcy rozpoczynają nic innego jak Master of Puppets. Tłum wykrzykuje kolejne zwrotki razem z Jaymzem, który atakuje raz z przodu, żeby do następnej zwrotki uderzyć już z lewej lub prawej flanki, zamieniając się pozycjami z Kirkiem. Tru nieco cofnięty pod swoje wzmaki i paczki Ampega skupiony na grze, na razie nie zbliża się zbyt często do krawędzi sceny - wymachuje tylko swoimi piórami na lewo i prawo. Przechodzą do interlude - akustycznej części Mastera - i cała publika śpiewa partię harmoniczną J&K przed pierwszym solo Jaymza (wrażenie jak podczas oglądania DVD "IM - Rock In Rio" na Fear of the Dark chociażby). PóŸniej Kirk zapodaje drugie solo, jak zwykle perfekcyjnie (oczywiście tego jednego przypadkowego dŸwięku spoza gryfu, nagranego na studyjnej Master, nigdy już nie odtworzył live - gra to inaczej, jako A.H - artificial harmonic).

Chwila odpoczynku, zmiana wioseł i już Jaymz zapowiada Harvester'a - ciężki jak cholera, partie Tru na 5 strunie dodają niesamowity ciężar temu klasycznemu walcowi z AJFY. Przed ostatnią zwrotką - jak zwykle - pauza. Tym razem około 20 sekund - JH ani drgnie. W końcu zapodaje "All have said their prayers" i walec toczy się dalej Po Harvym chwila oddechu, a JH dostaje mahoniowego "Ken Lawrence Explorer", więc na pewno poleci kawałek z partiami akustycznymi - pierwsze flażolety i każdy już wie, że teraz kolej na Sanitarium. Piękne, głębokie brzmienie gitar i świetny wokal Hetfielda, z którym fani odśpiewują cały kawałek. Po "leave me alone" rozpoczyna się istne szaleństwo, kilka rzędów za nami co tęższe hannawaldy tańcują już w moshu obijając się o leszczy.

Po zakończeniu - Jaymz przedstawia zespół - zaczyna od siebie, póŸniej brawa dostają Kirk i Lars, a na końcu oczywiście JH wali tekstem "welcome our new member - RT" i Tru dostaje taki aplauz na jaki sobie zasłuzył jako basista nr2 na świecie (hehe, oczywiście numerem jeden jest Steve "Hippie" DiGiorgio - ten pan, który looka na was z mojego avatara z puszką Żywca w łapie - choć parę osób może mieć tu odmienne zdanie - ale prawda jest taka, że obaj panowie są debeściakami w swoich stylach, grają skrajnie różnie więc NIE DA SIĘ obiektywnie powiedzieć który z nich jest lepszy, w funku Tru jest numero uno, na fretless w metalu - zdecydowanie Hippie).

Oczywiście po takim aplauzie Tru może jedynie walnąć solóweczkę na przesterze (miód na uszy), żeby płynnie przejść do Bellz - publika głupieje. Moment pauzy po "last time he will" - nie do opisania. Bellzy kończy Kirk solóweczką, chłopaki zmieniają wiosełka - JH dostaje baritone'a, a KH Les Paula z nakładką ze wzorzystego klonu - więc już jest jasne, że zaraz poleci Frantik. Jednak nie tak szybko - chłopaki robią sobie minutowego "jam'a" opartego na motywie z charakterystycznej zagrywki z ostatniego singla Metki. Widać, że świetnie się bawią. Jeszcze chwilka i Lars nabija rytm z Frantika. Kawałek ten świetnie sobie daje radę na koncercie, nie ustępuje swym poprzednikom i każdemu 'wszechwiedzącemu szesnastolatkowi' opluwającego nowy LP polecam najpierw wysłuchać giga, a póŸniej się wymądrzać. Cała publika skanduje "Frantik tik tak tik tak...", a Jaymz strzela minki nie gorsze niż na nowym klipie. Końcóweczka Frantika i chwilka odpoczynku. Niedowiarkom powtarzam - energia bijąca z głównego riffu powala w zasięgu kilometra.

JH dostaje czarnego Explorera, Kirk - ESP Spider'a i nie ma wątpliwości, że nadjeżdża walec z czarnego albumu. Sad But True wypada nadzwyczaj ciężko - nie można przecenić wkładu Roberta, który atakuje nasze uszy niskimi częstotliwościami. Chwilka spokoju i Jaymz wybiega na scenę ze swym nowym Gibsonem ze złotym krzyżem. Wiadomo, że zaraz będzie rzeźnia - wszak St.Anger niepodzielnie królował na niemieckich (i nie tylko) listach przebojów. Otwierający riff i wszyscy są kupieni. Wchodzi perka Larsa na dwie stopki i hannawaldzi miotają się w obłędnym pogo. JH śpiewa zwrotkę, chwila wytchnienia i znów szaleństwo.. "Fuck it all, and no regrets" dobiega z wszystkich gardeł w promieniu 200 metrów This song is a killer ... Wersy "I want / I need" jak zwykle wykonane w zmasowanym ataku wokalnym JH / KH / RT rozwalą nawet najbardziej radykalnego przeciwnika nowej płytki. Nie wspomnę o "SET IT FREE" - z kilkunastu tysięcy gardeł!!! Trudno to opisać stukając w klawisze.

Po Angerze powrót do korzeni - No Remorse z KEA w wersji granej na całym Summer Sanitarium. Po "war without end" cała publika skanduje "HEY, HEY" ... aż do ATTACK i ...rzeŸnia. Pogo odżywa, bullets are flying, people are dying Końcóweczka - nie inaczej jak na całym S.S - outro oparte na riffie z intra Dyers Eve. Jaymz dostaje z powrotem swoje nowe wiosełko o charakterystycznych ostrych kształtach - przez chwilę łudziłem się, że to znów baritone strojone w C i być może usłyszymy coś z nowej płyty, "something new" - a tu Zaczynają "Seek & Destroy") Przy tym klasyku nie sposób przejść obojętnie, główny riff to podwaliny metalu, niejeden nastolatek od niego rozpoczynał naukę gry na wiośle.

Po Seek jeźdzcy uciekają, gasną światła, a z głośników coraz głośniej słychać intro do Blackened. JH wyskakuje i w blasku reflektora wycina riff-otwieracz. Zaraz potem dołącza Lars waląc jedną pałką w werbel, a drugą trzymając wysoko w powietrzu. Przejście - i rzeźnia. To jest genialny kawałek, nie wiem co by się działo, gdyby on otwierał tego seta, bo pewnie byśmy latali w powietrzu. Przedłużony fragment przed "Opposition..", żeby publika mogła skandować "hey, hey" do woli. "See our mother, put to death, see our mother die" wydobywa się ze wszystkich gardeł, i już J&K zapodają partie harmoniczną, tylko po to, żeby zaraz Kirk przeszedł do solóweczki będącej jedną z najlepszych jakie nagrał. Niestety, jak zawsze jest ona skrócona o końcowe legato i pozbawiona tappingu w 7 i 8mym takcie, a szkoda (ale nic straconego, Mikotallica gra w całości, he he). Myślę, że nie wynika to ze słabej kondycji Kirk'a, lecz z chęci wprowadzenia świeżości w kawałku granym tysiące razy. Przekonały mnie o tym inne sola, które wykonał bez zarzutu. Koniec otwieracza z AJFY, gasną światła i mamy chwilę wytchnienia.

Za chwilkę wybiegają żeby zacząć Fuel - przy blasku ognia pojawiającego się z kilkunastu palników zamontowanych na scenie. Przy refrenie "On I burn" za rzędami paczek Mesy Boogie płomienie sięgają dobrych kilku metrów, niebezpiecznie zbliżając się do oświetlenia sceny. Mimo odległości kilkunastu metrów czuliśmy powiew gorącego powietrza palącego w twarz. Palniki znajdowały się również z przodu sceny i od czasu do czasu aktywowały się niczym uśpione wulkany. Oczywiście wszystko zsynchronizowane co do sekundy - po wypadku Jaymza z oparzeniem od wybuchu pyro nie może być mowy o jakimkolwiek niedociągnięciu w pirotechnice.

Koniec kawałka z ReLoad i chwilka przerwy. Przed bramkami dostrzegamy Niklasa - fotografa z MetOnTour.com - bez chwili zwłoki wyciągamy w górę naszą polską Metallicową flagę i pokazuję Niklasowi, gdzie ma cykać fotę Bez pudła, co możecie sami ocenić:

Zaraz po tym - coś nieoczekiwanego dla wielu fanów (choć dobrze znane tym, którzy oglądają fotki z Summer Sanitarium na MetOnTour). Kirk podchodzi do Larsa i podaje mu wiosło. Lars nie pozostaje dłużny i wręcza pałki Kirkowi Chłopaki wygłupiają się chwilkę rzucając tekstami do siebie - po czym Lars ...zaczyna intro do Nothing Else Matters! Kirk próbuje złapać rytm i po chwilce grają coś na kształt zwrotki z NEM Sam nie wiem czy Kirk jest lepszym pałkerem, czy Lars gitarzystą, hehe. Lepiej niech chłopaki pozostaną przy swoich instrumentach

W końcu pojawia się Het i tym razem Kirk rozpoczyna już właściwe intro do NEM. Publika wyśpiewuje kolejne wersy z Jamesem, aż do "and I know....yeah", JH zapodaje przester i strzela końcową solóweczkę improwizując z lekka w środku. Chwila spokoju, a zaraz ... znajomy riff z Ride'a - Creeping Death! Pyro strzela tuż przed naszymi głowami, lekkie zdezorientowanie i już lecimy wraz z JH "Slaves, Hebrews born to serve to the Pharoah", totalny czad pod sceną. Refren wykrzyczany z tysięcy gardeł całkowicie zagłusza Hetfielda. Kirk wali solówkę i następuje bridge. "Die, Die, Die" skandujemy wraz z hannawaldami, ku uciesze jeźdzców. Tru skupiony nad swoim basem nawet nie próbuje zastąpić Jasona - ta partia należy tylko do niego. Koniec Creep i chłopaki opuszczają scenę.

Kilka minut ciszy i nagle dochodzą do nas odgłosy strzałów. Stoimy zrelaksowani dopóki petarda nie eksploduje 3 metry od nas. Potem następna i kilka kolejnych. Buchają ognie i przelatuje seria petard jak salwa z działka p-p. Przez te kilka sekund można sobie uświadomić, jak strasznym doświadczeniem jest bycie na wojnie, wśród wybuchających pocisków i spadających bomb - a przecież była to tylko namiastka. Koniec wybuchów i ...cisza po bitwie. Nagle spoza sceny dochodzi kojący dxwięk gitary Hetfielda - rozpoczyna intro do One - za chwilkę wybiega Kirk i akompaniuje mu odgrywając piękne pierwsze solo z tego kawałka. Kolejne zwrotki, aż do "oh please god help me" - J&K wycinają harmonie, aż do momentu w którym Lars zapodaje na dwie stopy jedyny w swoim rodzaju rytm - zaraz potem J&K dołączają na wiosłach, a Tru przebiera palcami prawej ręki z prędkością światła. "Darkness imprisoning me..." wykrzykuje Jaymz razem z tysiącem fanów. Kolejna zwrotka i "Landmine has taken my sight" - przy "Landmine" potężny wybuch na samym przodzie sceny. Jeszcze tylko kilka taktów i Kirk składa się do solóweczki - najpierw trzyczęściowa partia tappingu, później końcówka z wah-wah.. miód na uszy. Ostatnie takty One i mamy chwilkę odpoczynku. Jaymz jak zwykle nawiązuje kontakt z publicznością, a my nie pozostajemy dłużni odpowiadając na jego zaczepki w stylu "-are you alive? -yeeeeaaah!".

Jeszcze moment i rozpoczynają intro do Sandmana - wszyscy wiedzą, że to ostatni kawałek giga i szaleją na maxa. "Exit light, enter night" wykrzyczane przez publikę skutecznie zagłusza Het'a Wszyscy bawią się świetnie, Kirk wycina solówkę z kaczką, powoli zbliżają się do końca kawałka - "off to never, never land" i free-time na koniec - Lars wali po bębnach, a Tru, J&K po strunach.

Ostatnie fajerwerki odpalone na koniec fruną w niebo. Jaymz dziękuje publice za gorące przyjęcie, rozrzuca kilka kostek (z których, dzięki zajętej strategicznej pozycji, i ja jedną wyłapuję - zagram nią w Traffiku). Również Lars rozrzuca kilka swoich pałeczek i żegna się z tłumem. Jeden z przyjezdnych Duńczyków rzuca mu flagę Danii - na facjacie Larsa od razu szeroki banan, podbiega do mikrofonu i zapodaje tekst: „We will be back indoors in Europe in December”! Trzymamy Larsa za słowo, że w grudniu powrócą na trasę europejską [...] ! Trzymajmy kciuki.

Cóż można powiedzieć na koniec - Metallica zagrała świetny koncert, wydawało się, że chłopaki naprawdę dają z siebie wszystko , a nie rutynowo odgrywają swe partie. Potwierdzają to słowa Niklasa, który na stronce MetOnTour tak opisał gig w Ferropolis:

Damn that was fun! The show just finished. The band seemed to have a great, great time on stage today. Maybe it was because the St. Anger album award they received earlier today from the German record company?

Koncert był też unikalny z innego powodu - znany wszystkim sympatyczny ochroniarz Jaymza - Gio - obchodził tego dnia urodziny. Publika nie omieszkała mu z tego powodu zaśpiewać "Happy Birthday", a i jeźdzcy nie oszczędzili Gio i obrzucili go tortami i zasprajowali bitą śmietaną :)

Na koniec szczególne podziękowania dla całej ekipy overkillowej, która uderzyła wraz ze mną na ten gig - dla Ronniego, Kościora, Marcina i Kota, jak również dla spotkanych na miejscu Polaków. Powtórzę słowa Kota, które napisał po Berlinie:
"Jeśli jeszcze nie mieliście, a tylko będziecie mieli sposobność i możliwość by pojechać na koncert - nie zastanawiajcie się. Ile by to Was nie kosztowało, choćbyście mieli sobie przez pół roku browara odmawiać - zapewniam, że warto, a po koncercie to nie browar wam będzie w głowie. To jest inwestycja która się zwraca przez całe życie - za sprawą niezapomnianych wspomnień!!!!"

Jest to święta prawda. Amen.

pozdr, Mike.

PS. Nie zabijajcie za długą recenzję! Tego się nie da opisać w dwóch zdaniach, niech przynajmniej dla tych, którzy nie mogli pojechać będzie to namiastka wrażeń z giga Metalliki.

www.000webhost.com