GŁÓWNA

NEWS

GALERIA

MUZYCY

KOT

____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

Kot
20.03.2011

Rok 2009 obfitował w nieprawdopodobną ilość niesamowitych koncertowych przygód. Nawet dziś, gdy czytam podsumowanie tamtego roku, to aż nie dowierzam ile się wtedy wydarzyło. Nawet nie chodzi o ilość "zaliczonych" koncertów, ale charakter wypraw i ich atmosferę. Przygody, które nam się przytrafiały i sposoby, w jakie sobie z nimi radziliśmy. To jest coś, o czym możnaby napisać ciekawą książkę. W 2010 rok wkraczaliśmy z planem "więcej, lepiej". Czy to się udało?

Początek roku do najszczęśliwszych nie należał. Tutaj jednak opisywać miałem koncertowe przygody, a te zaczęły się dopiero pod koniec marca, koncertem Hey w moim rodzinnym Wałbrzychu. Koncert ten był wręcz symbolicznym przebudzeniem się do lepszego życia. Pierwszy rząd i bardzo bliska odległość od muzyków zagwarantowała najlepszy odbiór koncertu.
HIGHLIGHT: Cudownie, wykrzyczane z Kasią prawie twarzą w twarz.

Miesiąc później gościliśmy w naszym ulubionym Łykendzie, by zobaczyć, jak radzi sobie Zdenek Bina po rozpadzie -123 minut. Koncert z Janem Urbanecem był całkiem sympatyczny, tym bardziej, że nie zabrakło akcentu "minutowego".
HIGHLIGHT: Sol, tym razem w wersji akustycznej.

Tydzień później, w tym samym miejscu, podziwialiśmy nowe wcielenie Pilicha. Z zupełnie nowym zespołem, promował on swoją nową płytę, Fair of Noise. Koncert bardzo udany, zwłaszcza uwodzicielska Lena. Jednak najbardziej pamiętne było after party, wódka w towarzystwie samego patrona smakowała wybornie.
HIGHLIGHT: Bałwan. Szalony Bałwan.

Początek maja to tradycyjnie bicie gitarowego rekordu Guinessa. Tym razem zabrakło spektakularnej gwiazdy w postaci np. Deep Purple, ale i tak było niezmiernie sympatycznie. Infantylny posmak tego dnia był bardzo miłym dodatkiem.
HIGHLIGHT: trampeczki i sniki.

Dzień później Hey gra na Wyspie Słodowej, jednak koncert ten jest tematem tabu. To tu o mało nie doszło do katastrofy na szczeblu prywatnym, która mogła zaważyć na całych naszych dalszych koncertowych losach. Na szczęście tak się nie stało, a zabawa na koncercie była przednia.
HIGHLIGHT: "Morfeusz, nasz patron, czuły swat".

Tydzień później wizyta na Śląsku. Zaczynamy od kolejnego koncertu Pilicha w urokliwym Raciborzu. Wyprawa ma charakter biznesowy, ale koncert trzyma wysoki poziom. Lena wciąż czarująca.
HIGHLIGHT: uroczy bis w wykonaniu prezesa.

Dzień później zawitaliśmy do Katowic, by spotkać się z poczciwym Alem. Koncert zdecydowanie zapamiętałem jako jeden z ciekawszych - tym razem zabrakło Fausto, przez to Kevin miał znacznie więcej roboty. Wyszło ciekawie, bo fragmenty akustyczne bardziej przypomniały klasyczne koncerty Guitar Trio, więcej też było elektrycznych kawałków - które rozgrzały publiczność niczym na porządnym rockowym koncercie!
HIGHLIGHT: One Night Last June - Al on fire!

Początek czerwca to kolejny koncert w... Wałbrzychu, w stosunkowo świeżo otwartej A' Propos. Tam spotkałem się z poczciwym Pawłem Klinem, który wraz ze swoimi kolegami z Wrocławkiej Szkoły Jazzu zaprezentowali swoje koncerty dyplomowe.

Dzień później zaczął się ten właściwy sezon koncertowy - czyli koncerty zagranicznych wykonawców! Na dobry początek Gabriella Cilmi na przesympatycznym festiwalu rockowym w czeskim Žamberku. Czeska pizza, czeskie piwo i włoskiej krwi, zamieszkała w Anglii, australijskiego pochodzenia Czilmunia. Było przeczilałtowo i przezabawnie pod sceną!
HIGHLIGHT: kontakt z Gabs podczas Hearts Don't Lie.

Tydzień później kolejny wyjazd "w zagranicę" - tym razem do Berlina, na kolejne spotkanie z Alem. Koncert w filharmonii sympatyczny, tym razem mamy już pełny skład, a na backstage'u jak zwykle wesoło :)

Czerwiec to miesiąc, w którym nie było ani tygodnia wytchnienia. Najbardziej intensywny miesiąc koncertowy w całym moim dotychczasowym życiu. Ledwie 4 dni po Alu - spontaniczny wypad na Sonisphere do Warszawy. Oczywiście głównym celem była Metallica, chociaż sympatycznie było także zobaczyć teledysk do Crushcrushcrush na wielkim telebimie :)
HIGHLIGHT: Pierwszy raz na żywo Hit the Lights - o mało nie odpadła mi głowa.

26 czerwca to pamiętna data - przelecieliśmy się do Paryża, by zobaczyć na jednej scenie Paramore i Green Day. Oba zespoły także po raz pierwszy na koncercie open-air. Potem się okazało, że to był ostatni koncert Paramore takim, jakim je pokochaliśmy. Zabawa była przednia i trudno wyobrazić sobie lepszą rozgrzewkę przed Green Day'em.
HIGHLIGHT: oczywiście Careful!

A potem Green Day. Co tu dużo mówić. Gdyby nie to, że byłem odwodniony i słońce omal wcześniej nie wypaliło mi mózgu, prawdopodobnie uznałbym ten koncert za najlepszy koncert roku. Panowie z GD wiedzą, jak zorganizować dobrą imprezę - właśnie tak nazwałbym koncert tej kapeli. Prawie 3 godziny wygłupów, skakania, śpiewów, ponad 30 kawałków. Inne zespoły powinny się uczyć.
HIGHLIGHT: dziewczyna imieniem Melissa śpiewająca Longview. Co tu dużo mówić - ukradła Billiemu show.

Lipiec to 1500 km wyrypa do Austrii, by po raz kolejny spotkać się z Alem i ekipą. Sam koncert znów trochę inny, gdyż Al tym razem wystąpił jako trio - jedynie z Kevinem i Peterem. Repertuar był trochę inny - bardziej liryczny.

Po wakacyjnej przerwie powrót na drogę w wielkim stylu - po raz pierwszy Katy Perry, na VIPowskim release party w Berlinie. Najpierw M&G na szczególnych zasadach, a potem koncert dla garstki ludzi i kontakt wizualny z Katy, który przebił wszystko jak dotąd, łącznie z Hayley. Niezapomniany koncert i przeżycia!
HIGHLIGHT: Ur So Gay - przez całe pół zwrotki Katy i ja odgrywamy scenkę.

Październik zaczął się od coverbandu Pink Floyd, ale tym razem nie tego australijskiego - było to bowiem Floyd Reloaded. Dobry, długi koncert, jednak element "niemieckiej rubaszności" nieco popsuł coś, co powinno być jednak bardziej podniosłe.
HIGHLIGHT: Money, czyli dolary w powietrzu!

Kilka dni później powtórką z zabawy w Berlinie, tym razem w Warszawie - i kolejny mały koncert Katy w Stodole. Jednak już trochę większy, niż ten poprzedni i wśród Polaków - co odbiera mi znaczną część zabawy. Wciąż jednak było znakomicie.
HIGHLIGHT: your PIKOKOKOK!

Tydzień później odbyło się kolejne spotkanie - tym razem już właściwie czysto biznesowe - z Alem. Koncertu zobaczyliśmy niewiele, więc ciężko coś napisać więcej na ten temat...

W listopadzie gościmy w Łykendzie na fajnym niszowym, alternatywnym projekcie No!No!No!. Nie wiedziałem czego się spodziewać i wyszedłem z koncertu całkiem zadowolony. Taką zabawę dźwiękami lubię!
HIGHLIGHT: Jak Się Czujesz Z Tym? - bardzo sympatyczna piosenka.

Dwa dni później już ostatnie spotkanie z Alem - tym razem w Dreźnie. Koncert na najwyższym poziomie, w pełnym składzie, nowe utwory opanowane już chyba do perfekcji.
HIGHLIGHT: fajnie zaimplementowane w Mediterranean Sundance Rhapsody of Fire.

W połowie listopada polecieliśmy do Londynu, by dwa razy z rzędu zobaczyć Paramore w londyńskim O2 Arena. Pierwszej nocy Fixxxer poszedł na M&G, a my z Arkapą dzielnie czuwaliśmy pod sceną. Koncert zrobił na nas średnie wrażenie. Wielka produkcja, telebimy, podesty, efekty piro - to wszystko przyćmiło atmosferę intymności i autentyczności, za którą pokochaliśmy kiedyś Paramore.
HIGHLIGHT: kolejne odkrycie dzięki supportom - przemiła kapelka fun. i cover Queenów.

Drugi koncert, 2 dni później, nieco zatarł to niemiłe wrażenie. Byliśmy bliżej sceny, lepiej się bawiliśmy, koncert był lepszy, nagłośnienie też. No i tym razem ja poszedłem na M&G, a pod sceną czuwaliśmy... z Fixxxerem. Było świetnie, ale wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że żegnamy się z Paramore w tym składzie...
HIGHLIGHT: Ignorance i kontakt z Hayley jak za dawnych czasów.

Początek grudnia to kolejny "pierwszy raz" - tym razem z Ewunią, tuż pod moimi oknami. Co prawda zagrała tylko 3 piosenki, ale to wystarczyło, by docenić moc Ewuni na żywo... W kolejnym roku trzeba będzie koniecznie wybrać się na jej pełnoprawny występ!
HIGHLIGHT: Bez łez na soundchecku.

Rok koncertowy zaczął się od Hey'a i skończył się na Hey'u. Cóż to były za odmienne przeżycia! Na koniec roku Hey przygotował prawdziwą niespodziankę - serię koncertów z okazji wydania reedycji ich pierwszych albumów. W związku z tym, ich koncertowy repertuar w większości składał się z utworów właśnie z tych płyt. Setlista była piękną niespodzianką - stałem pod sceną z rozdziawioną japą przez cały gig!
HIGHLIGHT: połowa koncertu to był highlight. Kropla, That's A Lie, One of Them, Dosyć Poważnie, Misie...

Ciężko stwierdzić, czy koncertowy rok 2010 był lepszy od poprzedniego. Ciężko jest coś takiego porównywać. Był na pewno inny. Na dobre rozkręcił się w czerwcu - i to z grubej rury, w jednym miesiącu widziałem Gabriellę Cilmi, Ala Di Meolę, Metallikę, Paramore i Green Day'a. Wow! Niezły zestaw. Zdarzały się całe lata, w których nie widziałem tylu dobrych koncertów, więc nie ma na co narzekać!

Był to rok specyficzny. Rok skrajności. Wydarzyło się dużo bardzo dobrych rzeczy i bardzo złych. Także w świecie muzyki. O śmierci znanych i wielkich muzyków pisał tu nie będę, bo każdy, kto się muzyką interesuje, wie, kogo musieliśmy w 2010 roku pożegnać. Ale także zakulisowo działy się rzeczy złe, na poziomie personalnym. Rok wcześniej napłynęła informacja o rozpadzie -123 min., a w tym roku informacja o odejściu Josha i Zaca z Paramore, co dla wielu fanów było równoznaczne z rozpadem kapeli. Ja sam do dzisiaj nie wiem, jak się w tej sytuacji odnaleźć, i czy będę zainteresowany kolejnym koncertem Paramore. Kilka dni później okazało się, że Britty odeszła z Now, Now. Tak wiem, że to niszowa kapela, która prawie nikogo nie obchodzi, ale co z tego, skoro obchodzi mnie.

Z moich wyliczeń wynika, że pokonałem w 2010 roku 10.260 km, zaliczając 24 koncerty w 6 krajach. Niezły wynik, ciekawe co przyniesie rok 2011?

 

 

blog comments powered by Disqus

 

www.000webhost.com