AL DI MEOLA
30.04.2011
Wyspa Słodowa
Wrocław
____________________

GALERIA

SETLISTA
____________________

POWRÓT

GUESTBOOK

 

RELACJA

Kot
11.05.2011

Obserwowanie koncertu ze sceny, zamiast spod niej, zapewnia zupełnie innego rodzaju odczucia. A jeśli dodać do tego szereg innych czynników, które zdarzyły się od ostatniej wizyty Ala we Wrocławiu, wydawać by się mogło, że nie da się już wywołać tych emocji, co na samym początku. Co chociażby na pamiętnym koncercie we Wrocławskim rynku jeszcze w 2005 roku. A jednak się udało!

Tym razem Al został zaproszony na Thanks Jimi Festival. Jeszcze wczesnym popołudniem udaliśmy się na wyspę, by spotkać się z ekipą wcześniej i akurat trafiliśmy na soundcheck. Po dokonaniu niezbędnych ustaleń wróciliśmy do rynku, by się przygotować. W międzyczasie także Al wystąpił na scenie w rynku w duecie z Gumbim, wykonując popisowe Rhapsody of Fire (jak zwykle mnóstwo humoru, Gumbi pozwolił sobie nawet w trakcie jednej z pauz na wyciągnięcie komórki i zrobienie Alowi zdjęcia) i moje ulubione Orient Blue, które Al wykonuje ostatnimi laty niezmiernie rzadko. Występ ten obserwowaliśmy w bardzo nietypowy sposób - słuchając dźwięku dobiegającego z rynku przez otwarte okno i oglądając transmisję na żywo w internecie. Czasu było mało, więc nie poszliśmy do rynku własnonożnie.

Na wyspie zaś, właściwy koncert Ala bezpośrednio poprzedzali Acid Drinkers. Temu, kto wpadł na ten niezwykle oryginalny pomysł, należą się szczere gratulacje. Al dosyć zabawnie krzywił się po przybyciu na miejsce, słysząc dźwięki dobiegające ze sceny i obserwując diabelsko bawiącą się pod nią publiczność. My też mieliśmy pewne wątpliwości, czy Alowej publiczności owe szatany nie spłoszą. Byliśmy w błędzie! Po Acidach czarnokoszulkowcy sobie poszli, a teren pod sceną zapewnił się ludźmi wyglądającymi zgoła... normalniej.

Setlista na koncert wyglądała bardzo imponująco, jednak Al uparł się, by nie grać na samym końcu i niestety miało to swoje konsekwencje... Ale po kolei. Zaczęło się od czegoś dotąd niewykonywanego - zagranego w hołdzie Gary'emu Moore'owi Parisienne Walkways. Ciekawa improwizacja, ładnie zaaranżowana na 2 gitary (Kevin + Al) oraz akordeon (Fausto). Po chwili dołączyła pełna sekcja rytmiczna w postaci Gumbiego, Petera i Victora, a Al płynnie przeszedł w Siberianę, co wywołało żywiołowy aplauz publiczności. Trzeba przyznać, że łączenie, choć proste, wyszło bardzo ładnie i dynamicznie.

Następnie krótka porcja Alowych standardów. Nie mogło się odbyć bez Piazzolli - czyli ulubione przez Alosława Double Concerto. Potem zaś setlistowy staple czyli Misterio, tym razem z uwzględnieniem jakiegoś ciekawego cytatu w intrze, niestety nie mam pojęcia co to za utwór.

Jednak naprawdę ciekawie zaczęło się robić później. Jakże się ucieszyłem, gdy usłyszałem pierwsze dźwięki Capoeiry - utworu, o który poprosiłem Ala jeszcze przed koncertem i obiecał go zagrać specjalnie dla mnie. Radości nie było końca. Wiedziałem, że utwór jest w puli od jakiegoś czasu, ale pomimo kilkudziesięciu zaliczonych koncertów, jakoś nigdy nie przyszło mi wysłuchać Capoeiry. Wreszcie marzenie to zostało spełnione - mało tego, utwór wypadł rewelacyjnie. Bardzo fajna, nieco unowocześniona wersja. Spora rola Kevina, który rzadko ma szansę grać główny motyw samodzielnie, bez akompaniamentu Ala. Tutaj wydarzyło się to, gdy Al "przesiadał" się z gitary akustycznej na swojego kolorowego PRS-a. Reszta utworu to po prostu dynamiczna, frywolna solówka w wykonaniu Ala, przy dynamicznym akompaniamencie reszty zespołu - miód! Świetnie było usłyszeć utwór z ery Manhattanu w wykonaniu pełnego bandu (Rhapsody nie liczę).

Potem było nie mniej gorąco. Umbras to utwór zaczynający się spokojnie, ale na końcu wręcz eksplodujący i nie inaczej było tym razem. Potem usłyszeliśmy prosty, ale nieznany dotąd riff, na którym oparty był kolejny dynamiczny, elektryczny kawałek - okazało się, że to zupełnie nowa kompozycja Ala, zatytułowana Babylon. Skubany! Ledwo wypuścił długo wyczekiwany, nowy album pełen nowych kompozycji, a tu już zdążył napisać kolejną! W dodatku bardzo sympatyczną.

Dalej było jeszcze lepiej. One Night Last June to jeden z największych "hitów" Ala i na żywo zawsze wypada absolutnie fenomenalnie. Tym razem był to ogień w najczystszej postaci. Zabawy z celowym zwalnianiem i przyspieszaniem tempa chętnie podchwycała publiczność, żywiołowo klaskając. Właśnie takie utwory najbardziej nadają się na koncerty plenerowe, zagrane elektrycznie.

Niestety po solidnej dawce pięknej muzyki z Kiss My Axe Al i reszta zespołu pożegnali się z publicznością, chociaż Al pozwolił sobie na małe żarty - myśląc, że zapomniał przedstawić Fausto, zaczął przedstawiać resztę ekipy pracującej przy koncercie - kamerzystę (którym był Szymerto), ochroniarzy, dźwiękowców oraz... Tima (czyli mnie). Tak, zostałem przedstawiony z imienia na scenie przez samego Ala, take that with ya! :P

Publiczność zdecydowanie domagała się bisu, więc dostała - a był to również dawno nie słyszany przez nas na żywo Race With Devil, połączony z ciekawym jamem na końcu. Bardzo miło było znów usłyszeć ten utwór na żywo, tym bardziej, że ostatni raz taka okazja była bodajże właśnie w... 2005 roku, we wrocławskim rynku.

Niestety, to był już koniec i był to chyba najkrótszy koncert Ala, na jakim byłem. A szkoda wielka, bo przyjęcie publiczności było świetne i spokojnie Alosław mógł grać kolejną godzinę, no ale po nim miało grać jeszcze Ten Years After, więc się nie udało. A z setlisty uśmiechały się jeszcze takie utwory, jak Senor Mouse, Mawazine czy Egyptian Danza...

Na szczęście ta niesamowita godzina świetnego grania została przez nas zarejestrowana - kawałki powinny niedługo zacząć się pojawiać! A ja znów poczułem się jak zwykły fan Ala, który w 2005 roku pod sceną klaskał tak mocno, że potem przez kilka godzin bolały go ręce.

 

 

 

 

 

 

blog comments powered by Disqus

www.000webhost.com